Archiwum. Artykuł oryginalnie opublikowany Mar 13, 2016.
W historii świata, czy może powinienem napisać — naszej cywilizacji, zawsze były lepsze i gorsze okresy. Niestety, były też tragiczne. To oczywiście bezpośrednio wpływa na jakość życia ludzi, którzy mają szczęście, lub nieszczęście żyć w danym miejscu — w danym czasie. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w tym samym czasie, przy podobnych zasobach naturalnych, przy podobnym dostępie do wiedzy i zbliżonych możliwościach intelektualnych mieszkańców, jednocześnie możemy tak bardzo się różnić?
To jedno z pytań, które dręczy mnie od wczesnej młodości. Kiedy o tym myślę, od razu dochodzę do wniosku, że czas i miejsce urodzenia mogą być kluczowymi do tego, co w swoim życiu osiągniemy. Niby to truizm, ale czy ktoś kiedykolwiek poważnie zastanawiał się, dlaczego tak jest? Nie będziemy w stanie zmieniać i poprawiać naszej rzeczywistości, jeżeli nie będziemy świadomi mechanizmów, które ją rzeźbią — dzisiaj i w przeszłości.
Na te pytania oczywiście można odpowiedź w sposób zdawkowy — ot skomplikowany system zależności ekonomicznych, historycznych, społecznych, geograficznych, politycznych, itp. Obawiam się jednak, że odpowiedź może być brutalnie prosta, co nie znaczy, że rozwiązanie będzie też proste — bynajmniej.
Wolność i demokracja
W literaturze naukowej znalazłem w zasadzie jedną sensowną odpowiedź, która niejako rysuje mi się jako spójna logicznie i na tyle prosta, żeby mój fizyczny umysł mógł się z nią pogodzić. To modna w ostatnim czasie, szczególnie w Polsce, teoria demokracji — ustroju nastawionego na wolność i rozwój jednostek.
Wyznaję zasadę Brzytwy Ockhama. Wierzę tylko i wyłącznie w teorię chaosu, w którym najprostsze zdarzenia i rozwiązania są jednocześnie tymi najlepszymi. Jeżeli coś mogę wytłumaczyć ograniczonym w swojej konstrukcji rozwiązaniem, to dlaczego powinienem szukać czegoś bardziej skomplikowanego? To nigdy nie działa i wszystkie teorie spiskowe są tego dobitnym dowodem — bezlitosna brzytwa rozrzyna je z ogromną łatwością rozbryzgując cuchnącą posokę ignorancji na wszystkie strony. Na szczęście.
Brzytwa Ockhama (nazywana także zasadą ekonomiilub zasadą ekonomii myślenia) — zasada, zgodnie z którą w wyjaśnianiu zjawisk należy dążyć do prostoty, wybierając takie wyjaśnienia, które opierają się na jak najmniejszej liczbie założeń i pojęć. Tradycyjnie wiązana jest z nazwiskiem Williama Ockhama. (wikipedia)
Prawdopodobnie jestem technokratą, choć nie mam przekonania, czy do końca wyczerpuję tę definicję. Wierzę w rozwój napędzany technologiami i kompetencjami, ale jednocześnie uważam, że nie możemy pomijać innych wartości, jak choćby empatia społeczna. Pewnie bliżej mi do social-demokraty, niż liberała. Mając przed sobą dane pokazujące rozwój naszej cywilizacji w ostatnich 12 tys. lat, nie mogę mieć żadnych wątpliwości — technologia odgrywa kluczową rolę w kreowaniu jakości życia.
Z drugiej jednak strony nie mogę nie dostrzegać, że mimo bezsprzecznych zalet gospodarczych (mierzonych konkretnymi metrykami), technologia jednocześnie prowadzi do pozornego narastania rozwarstwienia społecznego. Uważam to jednak za pewną formę społecznej fatamorgany.
To o tyle ciekawe zjawisko, że kiedy analizujemy je z perspektywy bardzo krótkiego okresu, w kontekście badanej jednostki, to możemy odnieść wrażenie, że technologia pogłębia rozwarstwienie. Jeżeli jednak weźmiemy pod lupę znacznie dłuższy interwał czasu, to wtedy fakty wyglądają zgoła inaczej. Technologia prowadzi do redukcji rozwarstawienia, jeżeli nawet specyficznej ludności wydaje się być inaczej. Paradoks? Owszem. Ludzie często zaprzeczają faktom mając jednocześnie ich własną interpretacje.
Prawdziwe, cywilizacyjne rozwarstwienie to nie jest kwestia posiadania lepszego samochodu, modniejszego iPhona, czy droższych ubrań. To jest kwestia fundamentalnej różnicy, czy masz buty, czy chodzisz na boso, czy masz dostęp do bieżącej wody, czy musisz iść 3 godziny do źródła. Gdybyśmy przenieśli w czasie kogoś z XVII wieku do współczesności, to daję sobie rękę uciąć, że nie dostrzegł by najmniejszej różnicy między Fiatem, a Ferrari za milion dolarów.
Sama technologia nie jest tu najważniejsza. Bardziej chodzi mi o precesy, które ją tworzą i problemy, które rozwiązuje. Korelacja między tymi procesami, ilością wynalazków, ich dostępem dla mas, jest ściśle powiązana z jakością wolności i demokracji.
W 2012 roku ekonomista Daron Acemoglu oraz politolog James Robinsonwydali bardzo interesującą książkę, która w pewnym sensie uzupełnia moje braki w rozumieniu różnic w dynamice rozwoju krajów. „Why Nations Fail” („Dlaczego Narody Przegrywają”) analizuje setki lat ludzkiej historii i wskazuje źródła władzy, pomyślności i ubóstwa. Książka kontestuje obiegową teorię mówiącą, że za sukcesami narodów stoją czynniki geograficzne, kulturowe, czy — co jest dla mnie bardzo ciekawe i w pewnym sensie zaskakujące — bogactwa naturalne, takiej jak ropa naftowa, węgiel, czy surowce metali szlachetnych. Niezwykłe — prawda?
Zamiast tego odkrywają zupełnie inne powody rodzenia się krain obfitości. Magia dostatku i wysokiej jakości życia tkwi w instytucjach takich jak: demokracja, prawo własności, czy rządy prawa. To w takim czasie ludzka kreatywność, innowacyjność i zdolność do zmieniania świata przeżywa rozwkit. To właśnie w czasie prosperity jednostek tworzy się wystarczający popyt, aby skalować pomysły do rewolucyjnych w rozmieniu cywilizacyjnym technologii.
Być może wydaje się to dla Was oczywiste, ale zastanówcie się nad tym chwilę. Dzisiaj w Polsce mamy szczególnym moment — dyskutujemy wiele i płonnie o fundamentach demokracji. Staramy się pogodzić z problemami Trybunału Konstytucyjnego. Wmawiamy sobie, że może to nie jest taki wielki problem i Polsce przyda się okres „ręcznego sterowania”. Czy przypadkiem nie zapomnieliśmy, co legło u podstaw szalonego, podziwianego przez cały świat tempa rozwoju Polski po 1991 roku? Czy aby nie była to właśnie wolność, w tym gospodarcza? Nic w tym dziwnego — tak było zawsze i wszędzie.
Wszystko, co najpiękniejsze w naszej cywilizacji powstało na fundamencie wolności jednostki i szeroko rozumianej demokracji. Z drugiej strony wszystko to, czego jako cywilizacja mocno się wstydzimy i staramy wymazać z pamięci, było przeciwnym biegunem narodowej tożsamości — gospodarką i społeczeństwem szarpanym nierównościami, monopolami, rządami jednostek — w końcu dyktaturą.
Wszystko, co otwiera się na ludzi, na wiarę w ich mądrość, samodzielność, przynosi wcześniej, czy później dobrobyt, to zaś, co się na nich zamyka, naginając dla potrzeb ideologii praktycznie wszystkie mechanizmy gospodarcze, w najlepszym wypadku kończy się biedą.
Acemoglu i Robinson w sposób logiczny i bardzo przekonywujący uzasadniają swoje tezy. Ich spostrzeżenia i przestrogi brzmią niezwykle aktualnie dla nas Polaków:
Pomyślność zależy od innowacji, a my marnujemy nasz potencjał innowacji, nie dbając o zapewnienie wszystkim równych szans. Nie wiemy przecież, gdzie powstanie następny Microsoft, Google czy Facebook, a jeśli jego twórca trafi do kiepskiej szkoły lub nie będzie miał szansy podjąć studiów na dobrej uczelni, to szanse na powstanie tego nowego wynalazku istotnie spadną (…).
Liczba innowacji i wzrost gospodarczy, które obserwowaliśmy w Stanach Zjednoczonych przez ostatnich dwieście lat w dużej mierze wynikały z faktu, że nasz kraj premiował innowacje i inwestycje. To wszystko nie działo się w próżni, sprzyjały temu w szczególności zasady polityczne — instytucje otwarte na ogół ludności — dzięki którym żadna elita ani inna wąska grupa nie mogła zmonopolizować władzy i wykorzystać jej do własnych celów kosztem społeczeństwa.
Obawiać się należy, że nierówności gospodarcze przełożą się na nierówności polityczne, a ludzie dysponujący większą władzą polityczną wykorzystają ją do zapewnienia sobie dodatkowej przewagi ekonomicznej, kształtując rzeczywistość zgodnie z własnymi interesami i dodatkowo pogłębiając nierówności gospodarcze — co doprowadzi w istocie do powstania błędnego koła. A my wszyscy się w tym kole znajdziemy.
Technologia w świecie wolności i demokracji
Technologia wcześnie, czy później odgrywa swoją role. Trend jest bardzo wyraźny. Jeżeli opisywane mechanizmy demokratyczne nie są wynaturzone i funkcjonują w prawidłowy sposób, technologia zdaje się zacierać nierówności. Popatrzmy na naszą zachodnią cywilizację. Zajrzyjmy w historię i spróbujmy sobie wyobrazić, jakie różnice dzieliły kiedyś biedaka i jego „kolegę” z elit? Chyba, mimo wszystko, znacznie łatwiej jest powiedzieć, co mieli wspólnego, niż to, co ich dzieliło. Byli podobni tylko w kwestiach biologicznych. Reszta była inna.
A dzisiaj? Naturalny proces wykładniczego wzrostu możliwości elektroniki, masowa cyfryzacja dóbr i usług, oznaczają, że ich wartość nabywcza zbliża się nieuchronnie do zera. Patrząc na to, jak żyją i co używają dzisiaj biedni i bogaci można dojść do konkluzji, że różnice są niewielkie, a czasami nieuważane. Używamy podobnych samochodów, w zasadzie identycznych smarfonów, komputerów, czy TV. Jeżeli nawet ciągle istnieją marki tzw. premium, dedykowane milionerom, to różnice użytkowe między nimi są pomijalne.
Inaczej mówiąc — żyjemy w świecie, w którym rozwarstwienie nigdy nie było tak małe. To jest fakt i musimy go zaakceptować. Odsetek ludzi żyjących poniżej poziomu ubóstwa nigdy nie był tak niski i co najważniejsze, trend jest bardzo optymistyczny. Za 20 lat być może całkowicie wyeliminujemy ten problem, nawet, jeżeli nie pojawią się nowe, przełomowe technologie.
Do tego jesteśmy w stanie żyć dużo dłużej, zdrowiej i przede wszystkim — szczęśliwiej. To wszystko jest, bez wątpienia, zasługą ogromnego postępu w dziedzinie technologii (społecznych, elektronicznych, medycznych, ich synergii). Gdyby jednak nie fundament i inspiracja w postaci amerykańskiej demokracji XX wieku, prawdopodobnie nigdy nie doszli byśmy do tego etapu.
Brzmi wspaniale — romantycznie wręcz. Problem jednak w tym, że wiele danych wskazuje, że te czasy obfitości mogą chylić się ku końcowi. Zarówno w Ameryce, Europie, a w szczególności w Polsce. Najbardziej martwi mnie poszerzanie się skali nierówności w ostatnich latach. Oczywiście nie stoi to w sprzeczności do tego, co napisałem wyżej. Wpływ na to ma zmniejszanie mechanizmów demokratycznych oraz patologiczne zaburzanie procesów gospodarczych (nie chcę tu rozwiać wątku kryzysu finansowego i spłacenia przez podatników długów banków). Teoria działa perfekcyjnie — nawet jeśli jej nie dostrzegamy, czy nie rozumiemy. Jeżeli najbardziej komercyjna organizacja, synonim kapitalizmu wręcz: Goldman Sachs — w 2016 roku kwestionuje ideę tegoż kapitalizmu, to znaczy, że mamy do czynienia z końcem pewnej epoki i naprawdę powinniśmy zacząć się bać.
„We are always wary of guiding for mean reversion. But, if we are wrong and high margins manage to endure for the next few years (particularly when global demand growth is below trend), there are broader questions to be asked about the efficacy of capitalism.”
Gdyby tak było faktycznie, to zgadzam się tu z autorami teorii — to będzie katastrofa. Utracimy wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy. Jestem ogromnym optymistą. Wierzę w postęp i zmianę paradygmatu, która jest tuż za progiem. Jedynym powodem, dla którego może się to nie ziścić jest właśnie ryzyko ustąpienia idei kapitalizmu, a przez to zawalenia się podstaw gospodarczych i ekonomicznych.
W tej chwili stoję na stanowisku, że ta wizja spełni się tylko w małej części i nieznacznie spowolni nadejście nowej rewolucji przemysłowej — inteligentnych, spirytualnych maszyn. Jeżeli naszej technologicznej ewolucji nie powstrzymały żadne dotychczasowej katastrofy, epidemie, czy nawet wojny, to chyba nic tego nie jest w stanie powstrzymać. To oczywiście nie oznacza, że na całym świecie będzie tak samo. W żadnym wypadku! Przepaść pomiędzy cywilizacją zachodu, a resztą świata, pogłębi się do trudno wyobrażalnej skali — ku przestrodze.
Zamiast więc wierzyć w potęgę obfitości zdolnej zrekompensować nam skutki narastającego rozwarstwienia, żywimy obawę, że zaistnieć może zjawisko zgoła przeciwne — że rozwarstwienie może w nadchodzących latach ograniczyć skalę obfitości.
Bezrobocie technologiczne
To czego najbardziej boimy się w potencjalnych rewolucjach technologicznych, to problem tzw. bezrobocia technologicznego. Obawa nie jest nowa i w zasadzie sięga początków poprzednich rewolucji przemysłowych. W latach 1811–1817 grupa angielskich robotników włókienniczych znalazła się przed groźbą utraty pracy w związku z projektem automatyzacji pracy, czyli po prostu zastąpienia ludzi maszynami. Zaczęli się organizować wokół legendarnej postaci Neda Ludda — ówczesnego, branżowego Robin Hooda. Podpalali fabryki, niszczyli maszyny, żeby ostatecznie zostać stłumionym przez brytyjski rząd.
Ekonomiście i historycy w luddyzmie dopatrują się pierwszego w historii przejawu bardziej generalnego zjawiska: automatyzacji pracy jako czynnika kształtującego wynagrodzenia i perspektywy zatrudnienia. Wkrótce jednak podzielili się na dwa główne obozy. Jedni twierdzili, że postęp technologiczny bez wątpienia spowoduje utratę pracy przez dane środowiska, Mimo to, w ostatecznym rozrachunki kapitalizm w swojej twórczej naturze stworzy inne, znacznie ciekawsze i lepsze możliwości pracy i rozwoju. To by oznaczało, że pojawiające się bezrobocie jest tylko symboliczne i w danej chwili przejściowe. W skali makro zupełnie pomijalne.
John Bates Clark (jego imię nosi medal dla najwybitniejszych ekonomistów) napisał w 1915 roku:
W prawdziwej gospodarce, która cechuje się wysokim dynamizmem, zawsze istnieje podaż bezrobotnej pracy i nie jest ani możliwe, ani normalne, aby miało jej całkowicie zabraknąć. Dobrobyt czynnika pracy wymaga kontynuowania postępu, tego zaś nie da się osiągnąć bez tymczasowego wypierania robotników
Bezrobotnych można więc porównać do strażaków, którzy czekają w remizie na dźwięk syreny alarmowej, aby ruszyć do akcji.
Ogólnie rzecz ujmując, rewolucyjny, kształtujący nowe jakości kapitalizm, musi mieć do dyspozycji odpowiednie zasoby pracy. Te zaś uwalniają się na rynku w odpowiedniej skali tylko wtedy, kiedy pojawia się czynnik wypierający pracę poprzednich osiągnięć technologicznych.
Drugi obóz ekonomistów nie jest już tak optymistyczny. Jego przedstawiciele twierdzą, że jeśli automatyzacja osiągnie odpowiednio wielką skalę, to trwale pozbawi ludzi dostępu do pracy. John Maynard Keynes napisał w swoim eseju z 1930 roku (Economic Possibilities for our Grandchildren):
Dotknęła nas nowa choroba, z której nazwą część czytelników mogła się jeszcze nie spotkać, ale o której będziemy często słyszeć w nadchodzących latach. Chodzi mianowicie o bezrobocie technologiczne. Pojęcie to odnosi się do bezrobocia, które powstaje dlatego, że sposoby na ograniczenie wykorzystania zasobów pracy odkrywamy w szybszym tempie niż nowe dla nich zastosowania
Data jest tu szczególnie istotna. Przypominam, że 1930 rok to początek wielkiego kryzysu ekonomicznego w USA — największego w dotychczasowej historii. Z tej perspektywy mogło wydawać się, że ma on w swojej teorii rację. Jak było potem, wszyscy wiemy. Wybuchła wojna i wygenerowała nowy, spektakularny popyt i przez to niezliczoną ilość nowych miejsc pracy.
Takich przykładów jest bardzo wiele. Można się nawet pokusić o tezę, że każde pokolenie ma swojego Keynes’a. W zasadzie, co chwilę toczymy podobne dyskusję, a szczególnie znaczącą miarę przybrały one w momencie wkroczenia na scenę pracy komputerów. Mając za plecami perspektywę historii technologii i widząc, jak bardzo mylimy się w aspekcie generowania bezrobocia pozostaję wyznawcą pierwszej grupy ekonomistów, uważających ogólnie, że to chwilowy miraż bezrobocia mający nas poprowadzić w nowe, lepsze obszary kreatywności, wiedzy i jakości życia.
Zgadzając się z faktem, że charakterystyczną cechą każdej rewolucji technologicznych jest to, że generuje chwilowe bezrobocie, trzeba równocześnie zdać sobie sprawę z innej cechy: koszt ludzki wyprodukowania jednej sztuki danego produktu drastycznie maleje, co powoduje znaczną redukcję ceny dla klienta ostatecznego, co bezpośrednio wpływa na znaczący wzrost całego wolumenu produkcji i sprzedaży. W ostatecznym rozrachunku tuż po redukcji zatrudnienia poprzez pojawienie się maszyny (producent potrzebuje mniej osób do wyprodukowania danej jednostki towarowej), następuje znaczące powiększanie skali produkcji (większa sprzedaż), co na koniec oznacza powrót do poprzedniej skali zatrudnienia, a nawet jej zwiększenie w stosunku do pierwotnego punktu odniesienia. Na tańsze produkty mogą sobie pozwolić osoby, dla których do niedawna dana kategoria produktowa była całkowicie niedostępna (cena). Idealnym przykładem tego zjawiska jest branża motoryzacyjna, która dzięki automatyzacji Forda mogła zbudować podwaliny pod zatrudnienie milionów ludzi na Ziemi. Wcześniej w branży motoryzacyjnej pracował promil tego zbioru. Nie inaczej było z komputerami. Dzięki zautomatyzowaniu procesów produkcji i zmniejszeniu ceny jednostkowej (z milionów dolarów za mainframe w 80. latach, do kilkuset współcześnie), komputery wypełniły wiele różnych aspektów ludzkiej kreatywności i produktywności, stworzyły setki nowych zawodów — nieistniejących w przeszłości w ogóle, dając pracę miliardom ludzi. Bilans jest dodatni, delikatnie mówiąc.
Uważam, że nie musimy obawiać się bezrobocia spowodowanego pojawieniem się nowych technologii. A na pewno do czasu nadejścia epoki inteligentnych maszyn. Potem żadna praca i tak nie będzie już potrzebna. Zanim to jednak nastąpi czeka nas wiele ciekawych i rewolucyjnych wynalazków. W tym czasie pracę i kwalifikacje będziemy musieli nauczyć się zmieniać wiele razy w ciągu kariery. Kreatywność i umiejętność dostosowania się do przyspieszających zmian będzie kluczową umiejętnością.
Paradoks Moraveca
Zasada odwróconego trendu bezrobocia technologicznego wyjątkowo dobrze sprawdza się w świecie, który wpisuje się w tzw. paradoks Moraveca. Hans Moravec, wybitny specjalista w dziedzinie robotyki, powiedział kiedyś :
Względnie łatwo jest przygotować komputer do tego, aby rozwiązywał testy na inteligencję dla dorosłych albo grał w szachy. Trudne lub wręcz niemożliwe jest wyposażenie go w kompetencje percepcyjne i motoryczne, które posiada choćby roczne dziecko.
Naukowcy pracujący nad Sztuczną Inteligencją są w tej kwestii zgodni. W końcu dokładnie na tym polegać ma ich wyzwanie. Stosunkowo łatwo jest, wbrew ogólnemu rozumieniu tematyki komputerowej, stworzyć za pomocą niewielkiej wydajności obliczeniowej rozwiązanie problemu tam, gdzie wymagany jest tzw. wysoki poziom rozumowania (matematyka, fizyka, chemia, szachy, etc.), ale za to nawet niski poziom kompetencji sensomotorycznych angażuje ogromne moce obliczeniowe.
Trafność i wagę spostrzeżenia Moraveca dodatkowo podkreśla zdanie Stevena Pinkera, specjalisty od oprogramowania kognitywnego:
Główny wniosek z trzydziestopięcioletnich doświadczeń w zakresie badań nad sztuczną inteligencją jest taki, że trudne problemy okazują się łatwe, a te łatwe okazują się trudne. Wraz z pojawieniem się nowej generacji inteligentnych urządzeń o swoje posady powinni zacząć drżeć analitycy giełdowi, inżynierowie petrochemiczni oraz członkowie komisji orzekających o zwolnieniach warunkowych. Ogrodnicy, recepcjoniści i kucharze jeszcze przez wiele dziesięcioleci mogą spać spokojnie.
Czy aby na pewno? Ostatnie doniesienia w dziedzinie robotyki dowodzą, że roboty mają się coraz lepiej i już dzisiaj wyraźnie widać, że będą w stanie zastąpić także pracowników fizycznych.
Kilka dni temu padł ostatni bastion w dziedzinie „ludzkich” gier, gdzie do przeprowadzenia partii potrzebna jest, nie tylko umiejętność analizy zachowań przeciwnika, ale przede wszystkim intuicja. Cóż może być najlepszą wizytówką człowieka wśród zwierząt, jak nie właśnie umiejętność posługiwania się intuicją?
Komputer, a w zasadzie Sztuczna Inteligencja, wygrała z mistrzem świata w Go. Ten niepozorny fakt medialny jest w rzeczywistości niezwykle ważnym kamieniem milowym na drodze do powstania inteligentnych maszyn. Warto przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu większość ekspertów zgodnie twierdziła, że na osiągnięcie tego etapu rozwoju ludzkość będziemy potrzebować co najmniej jedną, jak nie dwie dekady.
Wyborcza: Historyczna porażka człowieka. „Jestem w szoku”
Epoka inteligentnych maszyn
Sądzę, że w czasie kolejnej rewolucji przemysłowej, powoli będziemy musieli oswajać się z kłopotliwą tezą, ale jakże niezwykle istotną — praca nie będzie dominującym elementem egzystencji człowieka. Idąc krok dalej zaryzykuje stwierdzenie, że rynek pracy, jaki znamy dzisiaj, w przyszłości zniknie całkowicie. Zdezaktualizuje to podstawy ekonomii zarówno w mikro jak i makro skali.
Jeżeli roboty będą w stanie w 100% zastąpić ludzi we wszystkich sektorach, to oznacza, że koszt wytwarzania produktów spadnie praktycznie do kosztu surowca (pozyskanie surowców także będzie znacznie tańsze). Produkcja żywności dzięki nanotechnologii i genetyce także dramatycznie zredukuje ceny produktów spożywczych i wreszcie będziemy w stanie wykarmić wszystkich ludzi na całej planecie (i przy okazji zwierzęta). Co wtedy?
To będzie ostateczne pożegnanie się ludzkości z klątwą, którą rzuciliśmy na siebie w momencie wbijania pierwszego narzędzia w uprzednio przygotowany grunt uprawny i zaczęliśmy hodować zwierzęta. Blisko 10 tys. lat temu zerwaliśmy z czymś, co określało nas jako gatunek, czymś, co kształtowało się przez kilka milionów lat ewolucji — trybem powolnego życia wędrowcy, zbieracza i łowcy. Los, który miał za chwilę nadejść, przez wielu badaczy określany jest mianem największej pomyłki ludzkości. Jeżeli mieliśmy się poświęcić na następne tysiące lat, to w jakimś konkretnym celu. Ewolucja musiała mieć dla nas swój master-plan. Być może najbliższe 20–50 lat pozwoli nam wreszcie zrozumieć, czym ów plan miał być.
Praca najemna, która wrzuciła ludzi w nienaturalny i przede wszystkim, w gruncie rzeczy, niewolniczy tryb, zniknie bezpowrotnie. Nie istniejemy po to, żeby poświęcać swoje cenne 80% życia na zajmowanie się rzeczami, które nie służą ani nam, ani naszemu zdrowiu, czy naszemu personalnemu rozwojowi.
Arthur C. Clark — „The goal of the future is full unemployment, so we can play” (“Celem przyszłości jest całkowite bezrobocie, więc będziemy mogli zająć się zabawą”).
Kiedyś polowania i praca na rzecz wspólnoty plemiennej w której żyliśmy zajmowała nam kilka godzin tygodniowo, średnio 30–60 min na dobę. Nie więcej, niż 2h. Resztę dnia przeznaczaliśmy na „nic nie robienie”. 90% czasu mózg człowieka funkcjonował w trybie „stand-by” — czyli tzw. „snu na jawie”. Znacie to kojące i relaksujące uczucie, kiedy gdzieś na wakacjach, siadacie na plaży i w ogrzewających twarz promieniach Słońca, odpływacie w swoje marzenia? Zróbcie to teraz, zamknijcie na chwilę oczy i pozwólcie myślom biec do przodu. I jak się teraz czujesz?
Nauka potwierdza, a ostatnie badania nad mózgiem nie pozostawiają wątpliwości: naszym głównym trybem działania jest właśnie ten stan. To wtedy w mózgu dzieją się kształtujące i twórcze procesy.
Niestety poprzez rewolucję agrarną, a później przemysłową i naukową, przełączyliśmy się w tryb, który nasi przodkowie (o ironio — nazywamy ich pierwotnymi) używali przez 2 miliony lat tylko w czasie niektórych czynności, głównie w trakcie polowania i to tylko w kulminacyjnej jego części. Skupienie, adrenalina, napięcie psychiczne i wielozadaniowość — to wyjątkowy tryb, kosztujący mózg ogromne ilości energii. Dzisiaj stał się naszym główny trybem funkcjonowania, a że ewolucja nie jest w stanie zareagować w przeciągu zaledwie kilu tysięcy lat, to można pokusić się o stwierdzenie, że nasz software jest całkowicie niekompatybilny ze światem, w którym przyszło nam funkcjonować. Co gorsza, całkowicie zabiliśmy w sobie ten drugi, naturalny tryb pracy mózgu. Kiedy widzimy, jak nasze dziecko zastyga w trybie zawieszenia, często właśnie śniąc na jawie, to w panice biegniemy z nim do psychiatry, który następnie przepisuje mu leki. Oto coś, co jest nie tylko naturalnym stanem, ale także bardzo ważnym dla prawidłowego funkcjonowania człowieka, stało się patologią, aberracją którą trzeba leczyć. Sądzę, że właśnie ten paradoks odpowiada za większość problemów z zaburzeniami psychiki, poczuciem zmęczenia, stresu, kończących się nierzadko samobójstwem, a w najlepszym przypadku beznadziejnym, bezcelowym, koszmarnym życiem, czekającym tylko na swój finisz.
Dlatego właśnie uważam, że koniec epoki człowieka w roli taniej siły roboczej, to nie koniec ludzkości, a wręcz przeciwnie — powrót do źródeł, do korzeni, do tego, co kształtowało nas przez ponad dwa miliony lat.
Laureat nagrody Nobla, amerykański ekonomista rosyjskiego pochodzenia — Wassily Leontief, w 1983 roku wypowiedział bardzo obrazową analogię:
Rola ludzi jako najważniejszego czynnika produkcji musi się zmniejszyć tak samo, jak rola koni w produkcji rolniczej uległa zmniejszeniu, ostatecznie do zera, w związku z pojawieniem się traktorów.
Pierwsza rewolucja przemysłowa wyeliminowała konie z użytku zarówno w rolnictwie, przemyśle, jak i logistyce. Można powiedzieć, że brutalnie pozbawiła cały gatunek dostępu do pracy. Być może naiwnie, ale uważam, że to genialna w swojej prostocie analogia do tego, co spotkało ludzkość po tym, jak zdradziliśmy życie łowcy i zbieracza. Jesteśmy koniem pociągowym, harującym od świtu do nocy, w zamian za kilka kilogramów paszy do zjedzenia. Nie uważam, żeby dzisiaj koniom żyło się jakoś szczególnie gorzej.
Sen na jawie
Czytając biografie, czy rozmawiając osobiście z ludźmi sukcesu, bez trudu da się dostrzec pewien charakterystyczny wzorzec. Kreatywni ludzie bardzo wiele czasu poświęcają na „sen na jawie”. Oczywiście w większości przypadków nie są nawet tego świadomi. Medytują, odpływają, wyłączają się na rozmyślanie. Przełączają się w ten prastary domyślny tryb. Im więcej w nim tkwią, tym więcej czerpią z niego benefitów.
Elon Musk — człowiek, który podejmuje się misji niemożliwych (buduje nowa epokę kosmiczna, tworzy elektryczne samochody, zmienia gospodarkę energetyczna), oto jak wspomina go własna matka, Maye Musk:
Elon był dla mnie od początku wyjątkowym dzieckiem. Bym naprawdę niezwykle zdolny i posiadał unikalne zdolności. Równocześnie posiadał pewną kłopotliwą cechę. Wydawał się zawieszać i wpadać w jakiś dziwny trans. Jego oczy wyglądały, jakby obserwował coś w oddali i totalnie nic do niego nie docierało. Mogłeś do niego krzyczeć, skakać, a on nie reagował.
Ten stan Elona powtarzał się na tyle często, że rodzicie postanowili zabrać go do specjalisty — psychiatry dziecięcego, sądząc, że coś jest z nim nie tak.
Można mówić do Elona, a on nic nie słyszy. Sądzę, że albo ma poważne problemy ze słuchem, albo coś z nim dzieje się poważniejszego.
Lekarz wykonał dokładne badania i kazał usunął dziecku trzeci migdałek. Taki zabieg często poprawia dzieciom słuch. Jak pewnie się domyślasz, w niczym to nie pomogło. On po prostu odpływał w świat swoich marzeń i śnił na jawie. Sądzę, że on już wtedy zwizualizował sobie swoją przyszłość, co przełożyło się na jego współczesne sukcesy. Znajomy potwierdzają — przypadłość z dzieciństwa pozostała Muskowi do dzisiaj.
Trudno mi sobie dzisiaj wyobrazić potencjał kreatywny ludzkości, jeżeli będziemy w stanie odzyskać utracone umiejętności mentalne i połączymy je z otaczającymi nas inteligentnymi maszynami. Bez wątpienia pozwoli to osiągnąć kolejne etapy rozwoju, a na pewno po odzyskaniu utraconego czasu pozwoli nam przeżyć znacznie bogatsze i bardziej satysfakcjonujące życie. Zajmiemy się pracami kreatywnymi, sztuką, nauką i pewnie wieloma czynnościami, których nie jestem w stanie dzisiaj przewidzieć.
CDN.
Dziękuję za przeczytanie fragmentu większego artykułu o wpływie nowych technologii na przyszłość krajów. Zapraszam do pozostawienia swojej opinii i ew. sugestii. Cały materiał dostępny będzie w kwietniu — jeżeli oczywiście okaże się dla Was interesujący. Powinien liczyć ok 20–30 tys. wyrazów.
Credits: na okładce kadr z filmu Science Fiction — Ex Machina.