Kilka lat temu, na jednym ze swoich portali, opublikowałem emocjonalny artykuł o “krzywdzie, którą zrobił mi system edukacji”. Świadomie go trochę podkręciłem w warstwie kronikarskiej i zrobiłem z siebie ofiarę losu (taka forma literacka — wybaczcie), ale nie zmienia to faktu, że mamy z edukacją poważny problem, a biorąc pod uwagę kolejne reformy resortu - w tym tzw. Lex Czarnek - temat stał się jeszcze bardziej “na czasie”. O systemową edukację swojego dziecka martwię się dzisiaj jeszcze bardziej. Dlatego postanowiłem opublikować ten artykuł ponownie. Perspektywa czasu niesie zawsze cenną wiedzą. Z dystansu wszystko wygląda klarowniej. W temacie edukacji nic się nie zmieniło, a na pewno nie na dobre. Zapraszam do “podawania dalej” i polemiki.
Uwaga: moim zamierzeniem nie jest krytyka aktualnego rządu, a w szczególności Ministerstwa Edukacji (choć przyznaję, nie jestem fanem jego strategii). To temat znacznie szerwszy, zarówno geograficznie, jak i historycznie.
Myślę, że wielkim błędem w szkołach jest próba uczenia dzieci wszystkiego i używanie strachu jako podstawowej motywacji. Strach przed otrzymaniem słabych ocen, strach przed oblaniem roku, itp. Zainteresowanie, ciekawość świata, inspiracja i zabawa, to jedyne efektywne siły we wszechświecie, które z edukacji mogą uczynić wspaniały fundament szczęśliwego społeczeństwa.
Mógłbym zacząć ten wpis od pytania, jak wyglądała wasza edukacja, szczególnie ta wczesnoszkolna. Chciałbym, naprawdę. Ale… i tak pewnie znam odpowiedź.
Odpowiem w skrócie jak było u mnie. Bywało różnie, ale z przewagą na słabo. W szkole podstawowej kochałem komputery. Na początku lat 80′ miałem już swojego ukochanego ZX Spectrum (nawet z plusem). Chodziłem wtedy bodajże do 5 klasy podstawowej, gdzieś w podwarszawskiej niewielkiej miejscowości. Mało powiedzieć, że szkoła zupełnie nie rozumiała moich zainteresowań matematyczno-komputerowych — musiała usilnie pracować, żeby je niszczyć. Zresztą, nie tylko w tym aspekcie (załapałem się jeszcze na szkolne kary cielesne). Dzisiaj pewnie mógłbym nazwać tę postawę modnym słowem — hejtem. Zamiast siedzieć na trzepaku, jak każdy normalny dzieciak, grzałem tyłek przed komputerem. To wszystko wyjaśnia. Prawda?
Pamiętam, lubiłem zadawać wiele pytań. Kochałem matematykę, bo zawsze jawiła mi się jako język opisujący rzeczywistość. Potem fizyka, chemia, biologia. Nie mogłem się doczekać, kiedy miałem się tego wszystkiego uczyć.
I tu się moja pamięć urywa. Fast forward — mam 44 lata (aktualizacja: teraz już blisko 48). Kolejne zauroczenie nauką, które w tej chwili pamiętam, jest sprzed jakichś 8–10 lat. Dziwne, prawda?
Być może na okoliczność legendarnego Kryzysu Wieki Średniego, a może z innego powodu, zacząłem wypełniać wolny czas czystą, nieskrępowaną nauką. Zamiast zapełniać garaż czerwonymi i bardzo szybkimi samochodami (dla jasności, nic do samochodów nie mam i ta deklaracja nie stoi w sprzeczności do nauki), zacząłem robić różne kursy w internecie (MIT, Harvard, Stanford, etc.). Nauczyłem się także programować w Pythonie, C, C++; do szaleństwa zakochałem się w algorytmice i rozwiązywaniu za jej pomocą różnych problemów. Do tego odrabiałem straty w czytaniu. Migiem poleciały pierwsze książki. Potem 10, 20,… 50 rocznie. Spektrum moich zainteresowań okazało się niezwykle szerokie, a współczesny Internet pozwala zaspakajać naprawdę każdy apetyt na wiedzę (choć niekoniecznie mam tu na myśli TikToka, czy innego Instagrama).
A gdzie do cholery podziały się te wszystkie wcześniejsze lata, których jakbym zupełnie nie pamiętał? Szkoła? Nauka? Zakuć, zapomnieć, skończyć. Ktoś zabrał mi kilkadziesiąt lat pasji. Czemu? Jakim prawem? Gdzie iść po odszkodowanie? Czyż to nie szkoła powinna być miejscem otwierającym głowy (oby nie na tyle, żeby mózgi powypadały)? Inspiracja? Ktoś, coś?
Stoję przed lustrem i widzę w sobie mentalność kreatywnego szaleńca, gdzieś pomiędzy inżynierem-naukowcem, a artystą. Czuję, że mogła być z tego bardzo obiecująca mieszanka w świecie nauki. Ale na to jest już za późno. Została samorealizacja w sferze pasji i biznesu. Wystarczy. Nie mam już chyba większych ambicji, ale żal pozostał. Ogromny.
System wygrał.
Jak to mówią nudziarze — co by było, gdyby… Gdyby nie beznadziejny system edukacji, który w prawie każdym dziecku zabija kreatywnego eksplorera.
Warren Buffet zwykł powtarzać, że jego największym szczęściem było urodzenie w USA, jako mężczyzna, do tego biały. Gdyby nie te trzy zbiegi okoliczności, to prawdopodobnie nie byłby tu, gdzie jest dzisiaj. Trudno się z tym nie zgodzić. Nie to, żebym jakość szczególnie podziwiał Warrena, ale tu go akurat potrzebowałem dla przykładu). Liczy się wszystko, a w 99% przypadku nie mamy wpływu, na to kim jesteśmy. Tak wiem — „sam jesteś kowalem swojego losu”, ale — to ogromne uproszczenie, wręcz karygodne. Większa część świata tonie w destrukcyjnym fatalizmie i jeżeli się w takim otoczeniu urodzisz, to — kaplica. Żaden koucz nie pomoże.
Z tej całej marudnej litanii „nieudacznika” najbardziej kluczowe znaczenie ma bez wątpienia edukacja. Nie mam tu na myśli pięknych dyplomów wyższych uczelni, raczej to, co z nami robią w przedszkolu, a potem w podstawówce. To tam prawdopodobnie zasiewa się twoja przyszłość. To tam jesteś odzierany z wrodzonych talentów i osobowości.
W imię czego poddawani jesteśmy temu barbarzyńskiemu okropieństwu? Zabrzmi to jak ironia, ale niestety nią nie jest. Żyjemy w systemie edukacji, który został stworzony w czasach wielkiej rewolucji przemysłowej i tylko po to, żeby zrobić z ciebie dobrego pracownika fabryki (ech te XIX wieczne rewolucje), a w międzyczasie zapomnieliśmy to zmienić. Przepraszam, może nie „zapomnieliśmy”, ale nikt tak naprawdę nie ma odwagi tego problemu nawet dotknąć, nie mówiąc o jego rozwiązaniu. A można by jeszcze sięgnąć po bardziej spekulacyjnej teorie. Wiecie… bogacze przecież nie chcą mieć mądrych konkurentów, więc kształcą niewolników. Są tacy, którzy w to wierzą. Ja skłaniam się raczej w stronę cywilizacyjnych zaniedbań i strachu decydentów przed fundamentalnymi zmianami.
Brzmi to tym bardziej groźnie, że przecież wszyscy mówią nam, że jesteśmy u progu nowej, pewnie ostatniej, rewolucji przemysłowej. Roboty zabiorą nam ostatni etat. Jeżeli więc dni pracy są policzone, to po cholerę ciągle nas szkolicie na dobrych „taśmowych”?
Dlaczego tak się nad sobą użalam? — Bo właśnie przeczytałem i obejrzałem materiały, w których NASA twierdzi, że jestem — byłem — geniuszem. Ty też. I ty też.
Zabawne — prawda? Wszyscy rodzimy się geniuszami, ale potem szkoła ściąga nas w dół.
Podczas jednej z prelekcji TEDx, Dr George Land spuścił kolejną bombę w tym obszarze. Piszę kolejną, bo jak ktoś się interesuje tematem, to wie, że w ostatnich latach dowodów i danych naukowych na to, że kwestię edukacji schrzaniliśmy, pojawia się naprawdę sporo.
Naukowiec oświadczył widowni dosyć szokujące wyniki testu na kreatywność, stworzonego przez NASA, a następnie użytego na szkolnych dzieciakach.
NASA zwróciła się do Dr George’a Landa i Betha Jarmana ze zleceniem stworzenia wysoce wyspecjalizowanych testów będących w stanie w efektywny sposób mierzyć potencjał kreatywny przyszłych budowniczych rakiet i silników. Testy okazały się być bardzo wymierne i NASA oceniła je w kategorii dużego sukcesu.
Naukowcom nie dawało jednak spokoju kilka pytań, które wprost wynikały z wyników testów: skąd pochodzi kreatywność; czy niektórzy ludzie się z nią rodzą, a inni są w stanie jej się wyuczyć; czy może pochodzi ona z doświadczeń życiowych?
Żeby odpowiedzieć na te pytania, zespół naukowców przeprowadził serię testów na 1600 dzieci w wieku pomiędzy 4–5 lat. Co ich tak zszokowało w wynikach badania?
Test generalnie starał się wycisnąć z badanego umiejętności odnajdywania nowych i innowacyjnych rozwiązań do określonych problemów. Jak myślicie, ile procent z badanych dzieci załapało się do poziomu rankingowego geniusza?
98 procent.
Słownie: dziewięćdziesiąt osiem procent.
WTF — pomyślisz. Ale to jeszcze nie wszystko.
Naukowcy byli tak zaskoczeni, że postanowili rozszerzyć badania i dodatkowo zebrać dane kiedy dzieci były starsze. Powtórzono testy 5 lat później. Pewnie już znasz wyniki. Przed oczami przeleciały wspomnienia i już wiesz, że z tobą było podobnie.
A więc po kolejnych 5 latach tylko 30% z tej grupy nadal kwalifikowała się do genialnej kategorii. Mało tego. Po kolejnych 5 latach (w wieku 15 lat) już tylko 12% dzieciaków dało sobie radę z testem.
No dobra, pojedźmy dalej. Jak wyglądali w wieku dorosłym? Co z nich wyrosło po cudownej edukacji szkolnej? Ups…2%. Dziękuję. Kurtyna. Brawa.
Chyba już nie chcę czytać tych danych.
Jeżeli chciałbyś zakwestionować te wnioski, albo same zadania, to mam niestety złe wieści. Zostały one zreplikowane ponad milion razy. Nie trzeba być tytułowym geniuszem, żeby dojść do wniosku, że za tę erozję naszego kreatywnego potencjału odpowiada system szkolny — czyli nasza edukacja.
Co z tym fantem zrobić?
Naukowcy odkryli, że za ten stan rzeczy odpowiadają pryncypia działania naszego mózgu. Możemy w nim wyróżnić (w uproszczeniu) dwa totalnie różne paradygmaty, które tworzą wynik myślenia w świadomości. Jeden nazywany „rozbieżnym” i drugi „zbieżnym”. Pierwszy to po prostu wyobraźnia, która podsuwa nam zupełnie nowe rozwiązania; zaś drugi odpowiada za ocenę, ważenie decyzji, krytykę i testowanie idei.
Myślenie rozbieżne to pedał gazu dla nowych idei, zaś zbieżne jest odpowiadającym mu hamulcem. Problem w tym, że system edukacji został zbudowany tak, że uczy używania obydwu paradygmatów w tym samym czasie. Pewnie pamiętasz ze szkoły, kiedy nagle zaproponowałeś jakieś inne rozwiązanie do znanego problemu. Prawda? „To już było”. „To nie zadziała”. „Siadaj — nie przeszkadzaj”. „Pała”.
Kiedy obserwujemy aktywność mózgu w czasie takich procesów, to wyraźnie widać, że neurony w obydwu obszarach mózgu strzelają jednocześnie, jakby ze sobą konkurując. Efektem jest całkowity zanik idei, a w dłuższym okresie utracenie zdolności kreatywnych w ogóle.
Brzmi to jak poważny problem w podstawach edukacji w ogóle. Trudno się z tym nie zgodzić. Jeżeli jednak nic z tym nie zrobimy, to czeka nasze dzieci i wnuki niezwykle mizerny los.
Z perspektywy różnych umiejętności, to właśnie kreatywność wymieniana jest jako kluczowa cecha przyszłych pokoleń. Kiedyś mogłeś swojego syna nauczyć fachu i na pewno starczyło mu to na całe życie. Mógł on potem całą tę wiedzę przekazać swojemu dziecku i tak to sobie działało przez setki lat.
Dzisiaj już tak nie jest. Młodzi ludzie nie są w stanie przewidzieć, czym będą zajmowały się za 5 lat. W zasadzie codziennie będą musiały uczyć się nowych rzeczy, a do wybierania ich i późniejszego używania, niezbędna będzie kreatywność.
Nawet w rajskich czasach, jak już nadejdzie nowy bóg, zwany Sztuczną Inteligencją, i tak będą musieli coś ze sobą zrobić. Tu zbawieniem będzie kreatywność artystyczna i możliwość samorealizacji w różnych sztukach. Jako ojciec 10 letniej córki mam wiele dylematów. Wygląda jednak na to, że kreatywność to bezpieczna „inwestycja” w wachlarz jej podstawowych umiejętności.
Powiedzcie mi tylko, jak mam powstrzymać szkołę przed ich krecią robotą?
Postscriptum
Jeżeli pomyślałeś, że sam jestem sobie winien to masz rację. Faktem jest, że przecież cała masa ludzi potrafiła świetnie wykorzystać potencjał tego “okropnego i opresyjnego systemu edukacji”, który w powyższych akapitach krytykuję. Czy to oznacza, że, że główna teza jest nieprawidłowa? Wg mnie nie. Ja sobie świetnie w życiu poradziłem i aż tak źle w szkole mi nie było (wybacz podkęconą dramaturgię głównego wątku fabularnego). Ale…
Systemowa edukacja nie ma skupiać się na tych, którzy “i tak zawsze i wszędzie sobie świetnie poradzą”. Tak samo, jak rozwiązaniem nigdy nie będzie lepsza (w rzeczywistoście nie zawsze) edukacja niepubliczna. To, jak będziemy w przyszłości funkcjonować jako społeczeństwo, Państwo, zależy nie od wybitnych jednostek, ale od świadomości i poziomu wiedzy przeciętnego obywatela. To on jest kluczem do jakości życia społecznego i to na pewno nie w taki sposób, jak go dzisiaj cynicznie eksploatuje polityka. Kiedyś mówiło się, że szary suweren to tylko trzy wartości dla rządu: podatki, głos wyborczy i… mięso armatnie. Dla współczesnego już chyba nie wszystkie są aktualne. Podatki płacić mają ci bardziej niezwykli, a reszta dostanie uniwersalny gwarantowany dochód.
Gdzie w tym wszystkim edukacja? Czy aby nie staje się narzędziem ideologicznym mającym wygenerować w przyszłości “dobry głos”? A może zawsze taka była i żaden rząd z natury nie chce “mieć” wolnych i szczęśliwych obywateli.
Wolność to podstawa kreatywnego myślenia i ostatecznie szczęścia). Bez edukacji, nauki i szeroko rozumianej mądrości nie ma wysokiej jakości życia społecznego. Mądre dzieci wychowają mądrzy rodzicie. A jeśli nie oni, to pozostają nauczyciele (czas docenić tych najlepszych). Mając powyższe w świadomości — nie jestem optymistą.
Masz chwilę? Obejrzyj poniższe filmy. Niestety są tylko po angielsku. Nie znasz? O tym właśnie był ten artykuł.
Zapraszam do polemiki.