Jest w tym coś rozbrajającego, że jako gatunek nie tylko uznaliśmy się za inteligentnych, ale jeszcze wpisaliśmy to sobie do dowodu osobistego. Homo sapiens – człowiek rozumny. Brzmi jak medal przypięty samemu sobie na piersi, w dodatku wręczony w prywatnej ceremonii, bez świadków i bez komisji.
I to działało przez długi czas. W naszej historii „rozum” był jak uniwersalny wytrych: tłumaczył dominację, usprawiedliwiał eksploatację, budował poczucie sensu. Skoro jesteśmy jedyni rozumni, to reszta świata jest „tłem”, „zasobem”, „surowcem”, ewentualnie „ładnym widokiem”.
Problem w tym, że to przekonanie nie tyle było prawdą, co wygodną narracją. A teraz zaczyna pękać – nie z powodu filozofów (ci pękają rzeczy od dawna), ale z powodu… inżynierów.
Sapiens jako autopromocja
Zastanówmy się przez chwilę, jak bardzo to jest antropocentryczne. Człowiek nie tylko uznał, że „rozum” jest jego przewagą – człowiek uznał, że rozum jest definicją człowieka. I konsekwentnie budował na tym cywilizację, system edukacji, moralność, prawo, ekonomię, religie, filozofie. Wszystko.
Tyle że w tej definicji jest zaszyte jedno ciche założenie: inteligencja = człowiek; człowiek = inteligencja. Reszta świata jest co najwyżej „mniej udana”.
A to jest dokładnie ten rodzaj błędu, który popełnia się, gdy jedyną miarką jest własny wzrost.
Inteligencja w świecie zwierząt: to nie jest „instynkt”, to są kompetencje
Przez lata lubiliśmy myśleć o zwierzętach jak o maszynach na autopilocie: bodziec–reakcja. W razie potrzeby dodawaliśmy im trochę „sprytu”, ale zawsze w bezpiecznym zakresie, żeby człowiek nadal był na szczycie piramidy.
Tymczasem świat zwierząt jest pełen inteligencji, tylko często jest ona „inna” – niekoniecznie ubrana w język, niekoniecznie nastawiona na abstrakcję, ale absolutnie nastawiona na rozwiązywanie problemów.
Kilka przykładów (tak, to są te znane, ale to właśnie one powinny nas otrzeźwiać):
- Krukowate potrafią planować i używać narzędzi, a czasem też kombinować w sposób, który przypomina oszustwo z pełną premedytacją.
- Ośmiornice rozwiązują zadania logiczne, uczą się, pamiętają, manipulują obiektami – bez mózgu zbudowanego „po naszemu”.
- Delfiny i słonie mają złożone struktury społeczne, rozpoznają się, uczą się kulturowo, tworzą relacje.
- Pszczoły potrafią przekazywać informację przestrzenną i kolektywnie podejmować decyzje, które wyglądają jak „głosowanie”.
Jeśli inteligencję zdefiniujemy jako zdolność do uczenia się, adaptacji, optymalizacji zachowania i modelowania świata, to człowiek nie ma monopolu. Człowiek ma po prostu najbardziej rozkręconą wersję jednego z wielu możliwych wariantów.
I teraz robi się ciekawie, bo to dopiero początek.
Mikro-inteligencje: spryt bez mózgu, czyli jak wszechświat „kombinuje” w skali małej
Chcemy widzieć inteligencję tam, gdzie jest mózg, oczy i „twarz”. Wtedy jest nam łatwo. Możemy powiedzieć: „to podobne do mnie, więc to inteligentne”.
Tyle że inteligencja wcale nie potrzebuje twarzy. Ani nawet neuronów.
Przykłady ze świata mikro (czyli tam, gdzie nie ma miejsca na romantyczny obraz „myślenia”):
- Bakterie potrafią komunikować się chemicznie i koordynować zachowanie w grupie. To wygląda jak prosty protokół komunikacyjny, ale w praktyce daje efekt: decyzja kolektywna.
- Organizmy jednokomórkowe potrafią „wyczuwać” gradienty, podejmować wybory w środowisku, minimalizować ryzyko, maksymalizować zasoby.
- Są struktury biologiczne, które tworzą sieci transportu i dystrybucji w sposób przypominający inżynierię – optymalizacja przepływu, redundancja, odporność na uszkodzenia.
- Jest też cały obszar „inteligencji” ukrytej w mechanizmach typu: pamięć, sprzężenie zwrotne, regulacja, selekcja.
Czy to jest „myślenie” w ludzkim sensie? Nie.
Czy to jest inteligentne w sensie funkcjonalnym? Bardzo często tak. Bo zachowanie tych układów nie jest losowe. Ono jest kierunkowe: coś minimalizuje, coś maksymalizuje, coś przewiduje na podstawie sygnałów.
To jest moment, w którym Homo sapiens powinien poczuć lekki dyskomfort. Ten dyskomfort ma imię: „to nie jest tylko moje”.
Makro-inteligencje: roje, ekosystemy i inne „umysły bez właściciela”
Jeżeli mikro pokazuje, że inteligencja nie potrzebuje mózgu, to makro pokazuje coś jeszcze bardziej niewygodnego: inteligencja nie potrzebuje jednostki.
Są systemy, które zachowują się jakby były inteligentne, mimo że nie ma w nich centralnego „ja”.
- Rój mrówek znajduje efektywne trasy, buduje logistykę, zarządza zasobami. Nie ma szefa-mrówki, jest proces.
- Stado ptaków potrafi wykonywać zsynchronizowane manewry, które wyglądają jak choreografia, a są wypadkową prostych reguł i lokalnych interakcji.
- Ecosystemy potrafią dążyć do pewnej równowagi dynamicznej (nawet jeśli jest krucha), a ich zachowanie ma cechy „regulacji”.
To jest w ogóle piękna lekcja pokory: najbardziej imponujące „umysły” nie muszą mieszkać w czaszce. Mogą mieszkać w sieci.
I tu dochodzimy do szczególnie drażliwej analogii, bo sieć mamy także my – i to jaka.
Inteligencja nieożywiona: elektronika, czyli „substrat” przestaje być wymówką
Przez lata ostatnią linią obrony naszego monopolu było to:
„Dobra, zwierzęta są sprytne. Dobra, roje są fascynujące. Ale inteligencja? Prawdziwa? To musi być biologiczne. Żywe. Organiczne.”
I nagle wjeżdża elektronika.
Początkowo było łatwo ją zbyć: „to tylko kalkulator”.
Potem: „to tylko program”.
Potem: „to tylko algorytm”.
Aż w pewnym momencie te „tylko” zaczęły robić rzeczy, które dotychczas trzymaliśmy w sejfie z napisem: ludzka domena.
I warto zauważyć, że elektronika od zawsze była formą inteligencji w wersji minimalnej, bo bazuje na tym samym mechanizmie, który leży u podstaw wielu zjawisk inteligentnych:
- wejście (sygnał)
- przetwarzanie (reguły)
- wyjście (reakcja)
- sprzężenie zwrotne (korekta)
Termostat to banalny przykład „celu” w systemie nieożywionym. Autopilot, system stabilizacji, algorytmy sterowania – to już są przykłady „celu” w systemie o rosnącej złożoności.
A później przyszły modele uczące się. I tu robi się grubo.
Moment prawdy: komputery stają się rozumne (tak, użyję tego słowa)
Wiem, że słowo „rozumne” w kontekście maszyn ludzi drażni. Bo jest jak naruszenie tabu. Jakby ktoś podmienił tabliczkę na pomniku.
Ale spójrzmy bez emocji na fakty, które każdy z nas obserwuje na co dzień:
- maszyny potrafią pisać, streszczać, tłumaczyć, kodować, projektować, analizować, rozpoznawać wzorce, generować hipotezy, uczyć się na danych, wnioskować w ograniczonych domenach, rozwiązywać testy, optymalizować procesy;
- robią to szybko, tanio, powtarzalnie;
- i co najbardziej upokarzające: robią to bez narzekania, bez prokrastynacji i bez „kryzysu sensu” w połowie zadania.
W wielu aspektach już dziś komputery pokonują Homo sapiens. Nie dlatego, że mają „duszę”, ale dlatego, że w coraz większym zakresie przejęły to, co uznawaliśmy za definicję inteligencji: zdolność do przetwarzania informacji i podejmowania decyzji.
I teraz pytanie kontrolne:
skoro inteligencja była naszym wyróżnikiem, a maszyny zaczynają nas w tym wyróżniku przeganiać… to co zostaje z opowieści o „człowieku rozumnym”?
No właśnie.
Nadchodzący kompleks egzystencjalny Homo sapiens
W kolejnych miesiącach i latach to będzie coraz bardziej widoczne. I to nie w stylu „w przyszłości, kiedyś, pewnego dnia”. Tylko w stylu: dzisiaj to narzędzie robi lepiej to, co ja robiłem wczoraj.
Efekt uboczny? Egzystencjonalny kompleks.
Nie w sensie poetyckim, tylko w sensie bardzo praktycznym:
- jeśli AI napisze lepszy tekst, zrobi lepszą analizę, zaproponuje lepszy plan, wymyśli lepszy slogan, zoptymalizuje lepszą strategię, a przy okazji zrobi to szybciej… to człowiek zaczyna się zastanawiać, czy jego „wartość” jest faktem, czy tylko tradycją.
I tu zacznie się ruchomy festiwal racjonalizacji:
- „To nie jest prawdziwa inteligencja, bo nie ma świadomości.”
- „To nie jest prawdziwa inteligencja, bo nie ma emocji.”
- „To nie jest prawdziwa inteligencja, bo nie ma ciała.”
- „To nie jest prawdziwa inteligencja, bo nie cierpi.”
Możemy tak przesuwać bramkę w nieskończoność. Tylko że to nie rozwiązuje problemu. To jest jak zmiana definicji zwycięstwa w trakcie meczu.
A w tle jest jeszcze jedna niewygodna obserwacja: to nie my „przegrywamy”, tylko my tracimy monopol. I to boli bardziej niż porażka.
Błąd poznawczy: inteligencja nie definiuje człowieka. Inteligencja jest cechą wszechświata
I tu dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnej tezy, ale moim zdaniem też najbardziej oczyszczającej.
Czas przyznać się do błędu poznawczego.
Inteligencja nie jest czymś, co definiuje czy odróżnia człowieka od reszty świata.
Bo jeśli inteligencja:
- występuje u zwierząt (w wielu formach),
- występuje w systemach bez mózgu (mikro),
- występuje w sieciach bez jednostkowego „ja” (makro),
- i zaczyna występować w elektronice (w formie coraz bardziej zaawansowanej),
to coraz trudniej bronić tezy, że jest to unikalny, gatunkowy „dar”.
Możemy więc postawić inną hipotezę – mniej wygodną, ale bardziej spójną:
Inteligencja jest cechą wszechświata.
Tak jak grawitacja. Tak jak entropia. Tak jak emergencja złożoności.
Nie jest własnością konkretnego gatunku, tylko zjawiskiem, które pojawia się, gdy materia i energia organizują się w sposób umożliwiający przetwarzanie informacji, uczenie się i adaptację.
Człowiek nie jest właścicielem inteligencji. Człowiek jest jednym z jej nośników.
I to w sumie… jest dobra wiadomość.
Bo jeśli nie musimy bronić monopolu, to możemy w końcu przestać udawać, że jesteśmy koroną stworzenia i zacząć myśleć jak dojrzalsza cywilizacja: taka, która rozumie, że jej wyjątkowość nie polega na byciu „najmądrzejszą”, tylko na tym, co zrobi z tą mądrością.
Na koniec zostawię pytanie, które uważam za bardziej aktualne niż „czy AI jest inteligentna?”:
Jeśli inteligencja przestaje być cechą odróżniającą człowieka, to co nią będzie?
Odpowiedzialność? Etyka? Sens? Zdolność do współodczuwania? A może po prostu odwaga, żeby zaakceptować, że nie jesteśmy centrum kosmosu?
Daj znać, po której stronie tego dyskomfortu stoisz: zaprzeczenia, zachwytu, czy chłodnej akceptacji.
Ilustracja: AI - Homo Sapiens.