Komety w czasach zarazy

Wpis należy do serii popularnonaukowych artykułów tworzonych przez serwis Astrography.com — Inspirowana Kosmosem Sztuka dla Twojego domu. Jeżeli chcesz, żebyśmy tworzyli więcej takich treści — daj nam znać w reakcjach i udostepnij go swoim znajomym. Dziękujemy.

You can also read the English version here.

W ostatnich tygodniach, gdy cały świat z niepokojem śledził szerzącą się pandemię koronawirusa SARS-CoV-2, na niebie w podobnie imponującym tempie rosła jasność komety C/2019 Y4 (ATLAS), która w maju miała osiągnąć maksimum jasności stając się najbardziej spektakularnym tego typu zjawiskiem od lat. Ludzie po raz kolejny zareagowali na taki widok z podziwem i ciekawością, ale w niektórych kręgach znów pojawił się strach i podejrzliwość.

To nic nowego ani zaskakującego. W całej zapisanej historii, ludzie z zainteresowaniem obserwowali niebo, a zjawiska niebieskie, które w żaden sposób nie wpisywały się w wyryte na glinianych tabliczkach czy skrzętnie nakreślone na papirusach przewidywania ówczesnych astronomów wywoływały skrajne reakcje, od czci po histerię. Nawet przeciętny człowiek w czasach starożytnych znał niebo znacznie lepiej niż dzisiaj (inaczej mógłby przegapić najlepszy czas na zasiewy albo zgubić się w drodze) i coś pojawiającego się z dnia na dzień na nieboskłonie uważanym za domenę kapryśnych bogów, było wystarczającym powodem do niepokoju. Komety mają na tym polu szczególne dokonania jako nosiciele złych wiadomości oraz sporą kartotekę powiązań z ludzkimi tragediami.

ZWIASTUN ZŁYCH WIADOMOŚCI?

Ilustracja 1: Rodzaje form kometarnych przypominających miecz, Cometographia Jana Heweliusza.

Kiedy ludzie żyjący w starożytnych kulturach podnosili wzrok, komety były najbardziej niezwykłymi obiektami na nocnym niebie. Podczas gdy większość ciał niebieskich przemieszcza się po niebie w regularnych, przewidywalnych odstępach czasu, tak regularnych, że można je było mapować i określać przyszłe położenie, ruchy komet zawsze wydawały się bardzo nieobliczalne i wymykające się ludzkiemu pojmowaniu nieba. Doprowadziło to ludzi w wielu kulturach do przekonania, że to bogowie dyktowali ich ruchy i wysyłali je jako ostrzeżenie. Co bogowie próbowali powiedzieć? Niektóre kultury usiłowały odczytać przesłanie za pomocą skojarzeń, które jako pierwsze przychodziły na myśl, mając przed oczami charakterystyczny widok. Dla wielu kometa przypominała wygląd głowy kobiety z długimi, rozwianymi włosami. Symbol kojarzony z żałobą rozumiano jako oznajmujący ludzkości niezadowolenie bogów. Inni uważali, że wydłużony kształt komety wyglądała jak ognisty miecz płonący na nocnym niebie — tradycyjny znak wojny i śmierci. Takie przesłanie od bogów mogło oznaczać, że ich gniew wkrótce spadnie na mieszkańców tego kraju. Nic dziwnego zatem, że takie interpretacje wywołały strach u tych, którzy widzieli komety przemierzające nieboskłon.

Pierwsze znane nam obserwacje komet pochodzą z trzeciego tysiąclecia przed naszą erą, choć możemy się domyślać, że widok komet znany był ludzkości znacznie wcześniej. Starożytni Chińczycy podejmowali kluczowe decyzje, przyglądając się niebiańskim wróżbom, a komety były ważnym znakiem, zawsze wieszczącym katastrofę. Zgodnie z teorią Wu Xing (znaną również jako „pięć żywiołów”), komety odpowiadały za zaburzenia równowagi między yin i yang.Chińscy cesarze zatrudniali obserwatorów specjalnie po to, aby je obserwować, czego rezultatem było podjęcie niektórych z najważniejszych dla państwa decyzji. Przykładem może być cesarz Ruizong z dynastii Tang, który abdykował po pojawieniu się komety w 712 roku. Uważano również, że komety mają znaczenie militarne. Na przykład rozpad komety w 35 roku był interpretowany jako zapowiedź pokonania armii Gongsun Shu przez Wu Hana.

Ilustracja 2: Fragment Tkaniny z Bayeux upamiętniający pojawienie się komety Halleya.

Kometa (obecnie znana jako pierwsza obserwacja Komety Halleya) pojawiła się w 239 roku p.n.e. pod koniec pierwszej wojny punickiej. Uważa się, że komety towarzyszyły śmierci rzymskiego generała Marka Agrypy (12 rok p.n.e.), władcy Hunów Atylli (453 n.e.) i cesarza Walentyniana (455 n.e.). Kiedy kometa zawisła nad Jerozolimą w 66 roku, skłoniła historyka Józefa Flawiusza do myśli, że zwiastuje zagładę miasta, która rzeczywiście miała miejsce cztery lata później. Istnieją zapiski mówiące, że kometa towarzyszyła śmierci Karola Wielkiego ale wydaje się, że był to raczej wytwór fantazji niektórych nadgorliwych kronikarzy, którzy uważali pojawienie się komety za nieodzowny element towarzyszący śmierci potężnych władców. W średniowieczu strach przed „ciężką ręką Boga” osiągnął swój szczyt; uważano, że komety zwiastują karę za grzechy w postaci strasznych zjawisk naturalnych, jak powodzie czy trzęsienia ziemi.

Kometę Halleya spotykamy znów na ręcznie haftowanej tkaninie przechowywanej we francuskim Bayeux, przedstawiającej między innymi podbój Anglii przez Wilhelma Zdobywcę oraz kluczową bitwę pod Hastings w 1066 roku. Wiadomo, że kometa była widziana przez uczestników bitwy, a król angielski Harold II uznał ją za straszny omen. Ponosząc śmierć w przegranej bitwie utwierdził złą reputację niebiańskich przybyszów. Jednak zupełnie inne zdanie na ten temat musiał mieć Wilhelm, który właśnie pracował na swój historyczny przydomek. Widzimy zatem, że interpretacja „wróżby” zależy od punktu widzenia, a ten jak w powiedzeniu od miejsca siedzenia, czyli w tym przypadku od tronu, który się aktualnie zajmuje. Do tego tematu jeszcze wrócimy.

Gdy mowa o odniesieniach w szeroko pojętej sztuce, warto przytoczyć fresk włoskiego malarza Giotto di Bondone w Kaplicy Scrovegnich w Padwie. Obraz „Adoracja Trzech Króli” zainspirowany oczywiście kolejnym pojawieniem się komety Halleya (w 1301 roku) dał początek powszechnemu i występującemu do dnia dzisiejszego przekonaniu, że Gwiazda Betlejemska była w rzeczywistości kometą. Mimo tego skojarzenia, komety nie cieszyły się (delikatnie mówiąc) dobrą sławą w świecie chrześcijańskim, czego apogeum widzimy w połowie XV wieku.

W 1456 roku wrogie armie Osmanów i połączonych sił węgiersko-serbskich zmierzyły się ze sobą w bitwie o Belgrad. Ogon w kształcie miecza widocznej nad polem bitwy komety Halleya wskazywał na muzułmanów, chrześcijanie zatem wygrali. Wcześniej jednak Imperium Osmańskie zajęło Konstantynopol i groziło wkroczeniem do Europy. Stąd pojawienie się komety było postrzegane przez chrześcijaństwo z ogromnym strachem. Władza kościelna interpretowała kometę jako narzędzie diabła i doprowadziła do mitu, jakoby papież Kalikst III nałożył na nią ekskomunikę. W tym samym czasie do „Ave Maria” dodano modlitwę: „Panie, zbaw nas od diabła, Turka i komety”.

Z nieszczęściami „przynoszonymi” przez komety borykano się nie tylko w Europie. Już w kolejnym stuleciu pojawienie się komet było powszechnie postrzegane przez astrologów Inków i Azteków jako oznaka boskiego gniewu prowadzącego do upadku obu imperiów z rąk hiszpańskich konkwistadorów. Dla równowagi, w 1607 roku Kometa Halleya została zauważona przez angielskich kolonistów na terenie obecnej Wirginii (USA), dziesiątkowanych właśnie przez szalejące choroby, wrogich Indian i głód.

W połowie XVII wieku, prawie 600 lat po traumie zgotowanej przez Normanów, blady strach znów padł na mieszkańców Wysp Brytyjskich. Wielka kometa widoczna na niebie w 1654 roku przez wielu interpretowana była jako zapowiedź katastrofy…która zresztą pojawiła się rok i dwa lata później. Tym razem śmierć nie przyszła w postaci wrogiej armii, ale początkowo jako niepozorna bakteria dżumy, która pochłonęła według różnych szacunków od 1/5 do 1/4 ludności Londynu. Liczba ta byłaby zapewne jeszcze większa, gdyby nie pożar, który zatrzymał epidemię ale w zamian obrócił w popiół 2/3 powierzchni miasta.

Ilustracja 3: Francuska pocztówka kpiąca z paniki „końca świata” w 1910 roku.

Powrót Komety Halleya w latach 1835–1836 łączono z wielkim pożarem w Nowym Jorku, masakrą Burów w Południowej Afryce i meksykańską rzezią Teksańczyków w Alamo. W 1910 roku sprytni handlarze żerujący na ludzkiej głupocie oferowali „pigułki przeciw skutkom komety” i „ubezpieczenie kometarne”, a wielu przerażonych Amerykanów uwierzyło, że powietrze na całym świecie zostanie zatrute cyjanowodorem (potwierdzonym nieco wcześniej jako element kometarnej materii) i próbowało uszczelniać swoje domy w czasie, gdy Ziemia przechodziła przez ogon komety Halleya. Interesującą anegdotą związaną z tą samą kometą jest historia pisarza Marka Twaina, który urodził się dwa tygodnie po przejściu przez peryhelium komety Halleya. Na rok przed ponownym zbliżeniem komety do Słońca, Twain oświadczył, że dokona żywota w 1910 roku, co argumentował słowami:

(…) Przyszedłem na świat w 1835 roku wraz z kometą Halleya. W przyszłym roku znów będzie ona widoczna i spodziewam się, że odejdę wraz z nią. Gdyby tak się nie stało, przeżyłbym największe rozczarowanie swego życia. Wszechmogący niewątpliwie powiedział: Te dwa nieobliczalne wybryki natury przyszły razem i razem odejdą (…)

Jak się okazało, kometa przeszła przez peryhelium 20 kwietnia 1910 roku, a dzień później Mark Twain… zmarł na atak serca.

Ilustracja 4: Zdjęcie komety C/1995 O1 Hale-Bopp z 14 marca 1997 / Credits — ESO, E. Slawik

Pod koniec ubiegłego stulecia, kiedy kometa Hale-Boppa w imponującym stylu pojawiła się na naszym niebie, w marcu 1997 roku 39 członków sekty Wrota Niebios popełniło samobójstwo, wierząc, że pozwoli im to opuścić Ziemię i udać się na obcy statek kosmiczny, który miał towarzyszyć komecie i zabrać ich do nowego (w ich mniemaniu lepszego) świata. Nic jednak nie wskazuje na to, by plan grupy śmiałków miał zakończyć się powodzeniem. Także w Polsce odżyły wówczas echa dawnych kometarnych fobii, a przywołani do dziennikarskich mikrofonów astronomowie dementowali nieliczne, choć atrakcyjne medialnie doniesienia, że ta sama kometa odpowiada za powodzie szalejące na południu naszego kraju.

ZŁY OMEN NIE DLA WSZYSTKICH

Był rok 44 przed naszą erą. Rzym targany chaosem po śmierci Juliusza Cezara. Stos, na którym spalono ciało zamordowanego konsula i ulubieńca tłumów nie zdążył nawet wystygnąć, a przeżarta korupcją Republika popadła w stan wojny domowej. I właśnie wtedy na niebie podczas igrzysk, które osiemnastoletni Oktawian, adoptowany syn Cezara urządził na cześć Wenus Genetrix niedługo po śmierci ojca, pojawiła się kometa. August umieścił kometę i deifikację ojca na monetach (dobrze jest być synem boga, nawet przyszywanym, gdy próbuje się rządzić Imperium Rzymskim) i stwierdził, że „nowa gwiazda” przybyła specjalnie dla niego. Podobno naprawdę wierzył, że ognista wstęga przyniesie mu niewyobrażalną władzę i można oczywiście drwić z tych młodzieńczych fantazji, gdyby nie wydarzenia kolejnych lat.

Ilustracja 5: Rzymska srebrna moneta z wizerunkiem głowy cesarza Augusta, a po drugiej stronie kometa z 44 r. p.n.e. związana ze śmiercią Juliusza Cezara.

Historia pokazała, że to August w pewnym sensie miał rację. Po niespełna dwóch dekadach obalił Republikę. Za jego sprawą narodziło się Imperium Rzymskie i to on został jego pierwszym cesarzem — Oktawianem Augustem. Odtąd komety stały się symbolami nie tylko wojny, głodu i pożogi, ale również zwiastunami potęgi, a jedynym do dnia dzisiejszego miejscem kultu na świecie, w którym oddawano cześć komecie, jest świątynia Cezara (właściwie „Boskiego Juliusza”) w Rzymie.

Minęło ponad tysiąc lat i tym razem ponad głową polskiego księcia — Bolesława Chrobrego, pojawiła się nowa przychylna „gwiazda”, wskazująca drogę na wschód i wzywająca do bezlitosnego rozprawienia się z wrogami. W sierpniu 1018 roku „gwiazda w kształcie miotły” pojawiła się na niebie, a niemiecki kronikarz Thietmar relacjonował, że „tłum ze strachem dopatrywał się w niej złej wróżby”. Jeśli niespodziewany przybysz siał taki popłoch w Niemczech, to co dopiero na Rusi, przez którą przewalały się zastępy polskich wojów. Trwała właśnie wiekopomna wyprawa Bolesława Chrobrego na Kijów — najwspanialsze i najzamożniejsze spośród miast wschodu, niezdobyte nawet przez cesarzy Bizancjum, ustępujące bogactwem tylko Konstantynopolowi, które jednak zgodnie z przychylną Bolesławowi wróżbą z nieba, padło łupem piastowskiego księcia 14 sierpnia 1018 roku. Jeśli jednak potraktujemy kometę oznaczoną później w nomenklaturze astronomicznej C/1018 P1 jako dobry omen dla Bolesława, co miał powiedzieć książę kijowski Jarosław I Mądry? Osobną kwestią jest fakt, że według Jana Długosza, inna kometa zabrała w końcu Bolesława Chrobrego z tego świata:

(…) Przepowiednią dość wyraźną jego (Bolesława Chrobrego) śmierci była kometa, wielkim światłem błyszcząca tak, iż ludzie zaraz zmiarkowali, że męża i króla wielkiego niebo wezwie do swej chwały (…)

W XVII-wiecznej Europie wierzono, że komety wpływają na pogodę i pomagają produkować doskonałe wina. Uważano, że powodują wyższe temperatury, a tym samym wyższe stężenie cukru w winogronach. W takich okolicznościach pojawił się w naszym kraju „adwokat”, który wziął w obronę owiane złą sławą ciała niebieskie. Nieco zapomniany i pozostający w cieniu uznanych poprzedników, astronom i historyk Stanisław Lubieniecki w dziele „Theatrum Cometicum” zawarł szczegółowe opisy około 600 komet obserwowanych od 2312 roku przed naszą erą. Na liście znalazły się obiekty zwiastujące śmierć wielkich postaci, zarazy, kataklizmy i wojny, ale również szereg wydarzeń przychylnych, które skłoniły samego autora do wniosku o braku wpływu komet na losy świata czy poszczególnych ludzi.

Ilustracja 6: Rysunek wielkiej komety z 1811 roku.

Napoleon Bonaparte miał na ten temat nieco inne zdanie i widok komet uważał za istotną wskazówkę w planowaniu podbojów wojennych. Wiele bitew, które stoczył zostało wygranych „w cieniu komety”, a Charles Messier — uznany na całym świecie obserwator komet, stał się jednym z jego bliskich współpracowników. Pod koniec życia Messier opublikował nawet broszurę łączącą wielką kometę z 1769 roku (C/1769 P1) z narodzinami Napoleona. Kiedy zatem w 1811 roku na niebie pojawiła się kometa, ta sama, którą Adam Mickiewicz opisuje w Panu Tadeuszu słowami:

(…)Był to kometa pierwszej wielkości i mocy(…)

…Bonaparte między innymi pod wpływem tego znaku miał podjąć decyzję o zaatakowaniu Rosji. Niestety nie był to dla niego dobry omen, ponieważ wyprawa okazała się największą porażką w karierze „Małego Cesarza”.

CO NA TO NAUKA?

Pomysły na temat prawdziwej natury komet pojawiły się wraz z powstaniem hellenistycznej filozofii naturalnej około 550 roku p.n.e., kiedy Pitagorejczycy uznali komety za rodzaj wędrujących planet, widywanych dość rzadko i głównie w pobliżu horyzontu rano lub na wieczornym niebie. Arystoteles w swojej Meteorologii zdegradował komety do najniższej, „sublunarnej” sfery w swoim modelu nieba i opisał je jako „suche i ciepłe wyziewy” w górnej atmosferze. Nie ma wzmianki o kometach w Almageście Ptolemeusza, prawdopodobnie dlatego, że nie były wówczas uważane za obiekty astronomiczne, ale autor opisał je w kategoriach astrologicznych w dziele Tetrabiblos. Arystotelesowski pogląd na komety był podtrzymywany dogmatycznie w następnym tysiącleciu. Pierwsze wątpliwości wydają się wyrażać Tomasz z Akwinu, a także Roger Bacon w Opus Tertium z 1267 roku, jednak nie przerodziły się one w konkretne hipotezy.

Dopiero na początku XVI wieku Peter Apianus (tak naprawdę Peter Bienewitz), niemiecki matematyk i astronom zauważył, że ogony komet zawsze skierowane są w stronę przeciwną do Słońca zapoczątkowując renesans kometarnej astronomii obserwacyjnej po długim okresie uśpienia. Kilka dekad później duński astronom, ostatni z wielkich ery „przedteleskopowej” Tycho Brahe, mierząc paralaksę jasnej komety z 1577 roku, wyznaczył jej odległość wynoszącą około 230 promieni Ziemi, co odpowiada 1,5 miliona kilometrów. Była to zdecydowanie zbyt duża odległość jak na „atmosferyczny wyziew” Arystotelesa i tym samym uznał, że zjawiska te są niezależnymi ciałami niebieskimi. Ponad 1900 lat zajęło ludzkości obalenie starożytnej myśli.

Ilustracja 7: Strona tytułowa Cometographii Heweliusza. Arystoteles (po lewej), Johannes Kepler (po prawej) i autor omawiają trajektorie komet.

Brahe był również pierwszym, który zakładał okresowe powroty niektórych komet. Jednak nieco większym problemem okazało się określenie dokładnego kształtu ich orbit. Johannes Kepler znany przede wszystkim z opisu praw rządzących ruchem ciał w Układzie Słonecznym, uważał kometarne orbity za kołowe i tym samym zaprzeczał swoim własnym prawom, które bazowały na orbitach w kształcie elipsy. Gdański astronom Jan Heweliusz wierzył w wydłużone parabole i hiperbole do tego stopnia, że spór o prawidłową formę trajektorii ruchu komet zdobi stronę tytułową opublikowanej w 1665 roku Cometographii — jednego z największych dzieł Heweliusza, opisującego obserwacje 9 komet.

W 1680 roku, zaledwie 24-letni wówczas Edmond Halley zainteresował się obserwacjami wielkiej komety oraz kolejną jasną kometą z 1682 roku. Przyjaciel Izaaka Newtona, desperacko próbował opisać orbity przybyszów dokładnie w taki sposób, jaki postulował Kepler sześćdziesiąt lat wcześniej. Jednak na próżno. Podczas spotkania z Newtonem Halley przyznał, że kometa z 1680 roku prawdopodobnie miała „ostro zakrzywioną” trajektorię, na co Newton przystał i poparł nową teorią grawitacji w dziele Principia mathematica. Po tym odkryciu Edmond Halley dokonał nowych obliczeń i doszedł do wniosku, że kometa zaobserwowana w 1682 roku najwyraźniej podróżuje po wydłużonej elipsie, jest tą samą, którą obserwował Apianus w 1531 roku oraz Kepler w 1607 roku i powinna powrócić w 1758 roku. Halley zmarł 16 lat wcześniej więc nie dożył swojego triumfu, gdy wieczorem 25 grudnia 1758 roku saski rolnik i amator astronom Johann Georg Palitzsch odkrył słaby punkt światła w gwiazdozbiorze Ryb. Kometa nazwana nazwiskiem Halleya, wraca w pobliże Ziemi co 76 lat, ostatnio w latach 1985/86.

Wyczyn Halleya powtórzył Johann F. Encke, który jako drugi z powodzeniem przewidział powrót komety (w 1822 roku). Kometa w konsekwencji nosi jego imię (2P/Encke) mimo że Johann nie był jej odkrywcą (podobnie jak Halley w przypadku komety Halleya). Kilkadziesiąt lat później Giovanni Schiaparelli wykazał ścisły związek między kometami i meteorami, łącząc strumienie Perseidów i Leonidów z orbitami komet P/Swift-Tuttle (1862 III) i P/Tempel-Tuttle (1866 I).

Główna rewolucja w znajomości komet miała miejsce dopiero w połowie XX wieku, kiedy sformułowano w krótkim czasie trzy podstawowe idee:

  • lodowego konglomeratu (brudnej kuli śnieżnej) jako modelu jądra kometowego Freda Whipple (1950 rok),
  • istnienia odległego rezerwuaru komet, obecnie znanego jako Obłok Oorta, autorstwa Jana Hendrika Oorta (1950 rok),
  • wyjaśnienie ruchów w ogonach komety jako spowodowanych interakcją z wiatrem słonecznym Ludwiga Biermanna (1951 rok).

Co ciekawe, żaden z tych pomysłów nie wynikał bezpośrednio z nowych dowodów obserwacyjnych, a istotne elementy zostały zaproponowane wcześniej, ale po raz pierwszy znane fakty zostały skutecznie połączone, aby odsłonić nowy obraz.

ATLAS I KORONAWIRUS

Dziś wiemy o nich prawie wszystko, znamy naturę, mamy na koncie nawet jedno umieszczenie lądownika na powierzchni komety. Niezmiennie fascynują naukowców, ponieważ są pozostałością po wczesnych etapach formowania się Układu Słonecznego, co umożliwia nam bezpośrednie badania jego początków i kształtowania się oblicza naszej planety.

Większość ludzi już nie barykaduje się w domach na widok komety. Zdajemy sobie sprawę, że na rubieżach Układu Słonecznego znajduje się potencjalnie nawet kilka bilionów lodowych ciał, czekających tylko na niewielkie zaburzenie grawitacyjne, które popchnie je w naszym kierunku niezależnie od tego, czy jakiś władca akurat planuje wojnę czy nieznany wirus jest zjadany wraz z niedopieczonym nietoperzem na chińskim targu. Nauka i w tym przypadku pomogła rozwiać bazujące na przesądach obawy. Puśćmy jednak wodze fantazji i z lekkim przymrużeniem oka przyjrzyjmy się rozwojowi wypadków w ostatnich miesiącach. Czy człowiek o mentalności rodem ze starożytności lub średniowiecza miałby podstawy połączyć obydwa zjawiska?

Kometa C/2019 Y4 (ATLAS) została odkryta 28 grudnia 2019 roku, kilkanaście dni po ujawnieniu pierwszych przypadków nowej choroby wśród mieszkańców związanych z rynkiem zwierząt i owoców morza w mieście Wuhan. Na bazie kolejnych obserwacji wyznaczono orbitę komety, która jest niemal paraboliczna i bardzo zbliżona do orbity Wielkiej Komety z 1844 roku. Doprowadziło to do spekulacji, że C/2019 Y4 może być fragmentem pochodzącym z tego samego ciała macierzystego co XIX-wieczny przybysz.

Ilustracja 8: Kometa C/2019 Y4 (ATLAS) z 27 marca 2020. Autor: Gerald Rhemann.

Wkrótce po jej odkryciu, C/2019 Y4 (ATLAS) zaczęła zwiększać jasność w zaskakująco dużym tempie. Ci, którzy śledzili kometę zanim jeszcze stała się popularna, zauważyli skok z +17 mag w lutym do +8 mag zaledwie miesiąc później, co daje 4000–krotny wzrost jasności. W tym samym czasie nowy wirus przeszedł drogę od pierwszego zgonu poza granicami Chin do potwierdzonych przypadków w 135 państwach świata.

Już w czasie pisania tego tekstu, w momencie gdy pandemia wydaje się zwalniać w krajach o najbardziej dramatycznej sytuacji, pojawiły się pierwsze doniesienia o prawdopodobnym rozpadzie komety C/2019 Y4 co tłumaczyłoby wcześniejsze raporty o zmniejszającej się jasności komety. Nowa kometa znika z naszych oczu szybciej niż oczekiwano. Miejmy nadzieję, że koronawirus pójdzie w jej ślady.

Czy kometę można jednak uznać za dosłownie odpowiedzialną w jakikolwiek sposób za istnienie koronawirusa? W pewnym sensie…tak. Już Isaac Newton podejrzewał, że przynajmniej część elementów, które przyczyniły się do powstania życia na Ziemi, mogło powstać poza naszą planetą i przybyć wraz z odłamkami kosmicznych skał. Wraz z ogromnym postępem w badaniu tych ciał, otrzymujemy kolejne dane sprzyjające takiej teorii. Europejska Agencja Kosmiczna ogłosiła, że sonda Rosetta odkryła w trakcie badań komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko kilka „budulców życia”, w tym fosfor oraz jeden z aminokwasów — glicynę. Według opublikowanego w magazynie “Science” raportu zespołu badawczego pracującego przy misji sondy Rosetta, instrument COSAC, przeznaczony do badania składu chemicznego, wykrył w pyle unoszącym się nad powierzchnią związki alkoholowe, karbonylowe, amidowe, nitrylowe oraz izocyjaniany. Oznacza to, że zderzenia tego typu obiektów z Ziemią mogły doprowadzić do zwiększenia stężenia substancji, dzięki którym powstały pierwsze struktury organiczne, podstawa koronawirusów…i nas samych.

Autor: Daniel Gałuszka • Astrography.com

Ładowanie komentarzy...
Pomyślnie zapisałeś się do Jesion: Uniting Perspectives on Society, Science, Technology & Art
Świetnie! Następnie przejdź do kasy, aby uzyskać pełny dostęp do wszystkich treści premium.
Błąd! Nie można się zarejestrować. Niepoprawny link.
Witamy ponownie! Pomyślnie się zalogowałeś.
Błąd! Nie można się zalogować. Proszę spróbować ponownie.
Sukces! Twoje konto zostało w pełni aktywowane, masz teraz dostęp do wszystkich treści.
Błąd! Operacja pobrania środków przez Stripe nie powiodła się.
Sukces! Twoje dane rozliczeniowe zostały zaktualizowane.
Błąd! Aktualizacja informacji rozliczeniowych nie powiodła się.